30/01/2014

Puerto Natales, Chile

W El Calafate spotkałam małżeństwo z Polski, które właśnie skończyło treking po Torres del Paine. Dostałam od nich całą masę wielce przydatnych wskazówek i wreszcie miałam okazję porozmawiać trochę w języku ojczystym. Pierwszy raz od prawie 2 miesięcy usłyszałam swój głos po Polsku.
Pełna wiedzy i zapału ruszyłam na południe do Puerto Natales - małego miasteczka, skąd wszyscy zaczynają swoją przygodę z parkiem. Plecaki, goretex, namioty i kuchenki to już stały krajobraz tego regionu. Wstępny plan, uzupełnienie zapasów, dokompletowanie sprzętu, przepakowanie i jutro ruszam na treking.
W autobusie z El Calafate poznałam Solange - bardzo fajną Francuzkę, podróżującą samotnie od prawie 4 miesięcy. Postanowiłyśmy połączyć siły i przetrwać Torres del Paine wspólnie. Jako, że do Puerto Natales dotarliśmy ze sporym opóźnieniem z powodu strajku na granicy, postanowiłyśmy dać sobie jeden dzień na organizację i start zaplanowałyśmy na 1. lutego. Wcześniej już poznani: Starr i Michael z USA również zaczynają w sobotę, więc trasę planujemy wspólnie. Miejmy nadzieję, że pogoda dopisze.



29/01/2014

El Calafate, Argentyna

WOW, mogę potwierdzić, że Perito Moreno moży być uznany za 8 cud świata.
El Chalten jest tylko turystycznym miasteczkiem wypadowym na ogromny lodowiec Perito Moreno, który zmienia się dziennie o ok. 2m. Otoczony jest największym jeziorem w Argentynie. Podczas "zwiedzania" udało mi się parenaście razy zobaczyć jak ogromne bryły lodu wpadają do wody. WOW. Przepiękne zjawisko i niewiarygodna siła natury. Jutro przenoszę się do Chile i jeżeli uda mi się wszystko zorganizować na czas w piątek zaczynam mój wymarzony treking po Torres del Paine. 5 dni niezapomnianych wrażeń. Tak wiem, po Kilimandżaro mówiłam, że więcej nie wybieram się na takie hardcore`y ale cóż... nie ma opcji, nie odpuszczę Torres del Paine :)





26/01/2014

El Chalten, Argentyna

El Chalten był moim małym marzeniem i tadam, o to jestem. Chyba tak naprawdę tutaj zaczynają się najpiękniejsze trasy trekingowe i przez kolejne parenaście dni na tym się skupię.
Trudno się zdecydować co wybrać. Po całonocnej podróży planowałam troszkę odpocząć i zrobić jedynie mały spacer po okolicy. W hostelu spotkałam niespodziewanie Emily i Freda, wcześniej poznanych w Urugwaju i już raz spotkanych w Buenos Aires. Zabawne, świat jest mały, tym bardziej, że nasza trasa znacznie się różniła.
Wybierali się na Lago Torres. Postanowiłam mimo zmęczenia dołączyć i odpoczynek przełożyć o parę godzin.
Treking okazał się dosyć łatwy, pogoda akceptowalna, widoki przyjemne.
Następnego dnia ruszyłam na Fitzroy, jedną z najbardziej znanych gór dla wspinaczy. Ja skupiłam się jedynie na trekingu, który jak się okazało był również dosyć wymagający. Trasa ma troszkę ponad 20 km. Pogoda była mocno zmienna. Wiosna, lato, jesień, zima. Na górze padał grad i wiało chyba z 80 km\h. Istne szeleństwo. Chyba przez pogodę trasę pokonałam w 6,5h zamiast teoretycznie 8h.
Szkoda tylko, że nie było wystarczającej widoczności. Oczywiście kolejnego dnia, przemieszczając się do El Calafate było piękne słońce i widoczność na paredziesiąt kilometrów... wrrr










21/01/2014

Villa Cerro Castillo, Chile

Z Coyhaique za radą Gido ruszyliśmy do Villa Cerro Castillo. Kolejny autobus był dopiero za 5 dni, więc postanowiliśmy kontynuować autostopem. Łatwo nie było, bo gęstość zaludnienia coraz mniejsza. Po raz pierwszy zaczęliśmy porządnie odczuwać chłód Patagonii. Wiatr, deszcz, temperatura poniżej 10 stopni. Po ciężkim dniu udało nam się w końcu dotrzeć do małej wsi Villa Cerro Castillo, ale niestety przez 2 dni nie udało nam się zrobić nic z zaplanowanych aktywności z powodu bardzo złej pogody. A naprawdę szkoda, bo szczyt Cerro Castillo jest przepiękny. Także zwiedzanie Puerto Tranquilo nie doszło do skutku z powodu braku połączeń.
No trudno, takie życie backpacker`a...
Tu też znowu rozdzieliły się nasze drogi i ja ruszyłam do Argentyny przez Puerto Ibanez i Chile Chico, Sylvain przez Coyhaique.
Podróż okazała się wyjątkowo wymagająca, z powodu baaardzo małej ilości transportu. W Puerto Ibanez spotkałam wcześniej już poznanych 2 kolesi z Izraela i z nimi spędziłam kolejne 2 dni. Całkiem śmiesznie. Podróż promem bardzo przyjemna z pięknymi widokami, a Chile Chico okazało się bardzo urokliwym miasteczkiem. Kolejna pieczątka w paszporcie i jestem spowrotem w Argentynie. Łapiemy autobus z Los Antiguos do El Chalten.





20/01/2014

Futalafu, Chile

Jesteśmy w Chile. Rzeka Futalafu jest bardzo popularną rzeką na rafting klasy 4+ i 5.
Postanowiliśmy spróbować swoich sił i zmierzyć się z żywiołem następnego dnia. Mały spacer po bardzo klimatycznym miasteczku, w którym chyba każdy każdego zna i rozstawianie namiotu na kempingu, gdzie były może jeszcze ze 4 osoby.
Rafting okazał się naprawdę niezłą zabawą. To już było moje drugie i z pewnością nie ostatnie podejście do tego sportu. Trasa prowadziła na południe, więc korzystając z okazji wzięliśmy plecaki do busa i prosto po raftingu kontynuowaliśmy podróż po nieznanym.
Łapanie stopa okazało się nie lada wyzwaniem, ponieważ przez pierwsze 30 minut naszego spaceru z całym dobytkiem na plecach nie minął nas żaden samochód. Zaczęło padać, więc zaczęlismy przygotowywać palenisko i przygotowywać miejsce na namiot przy drodze. I wtedy szczęście nam dopisało. Gido, Argentyńczyk podróżnik, który chyba sam przeszedł pół świata został naszym wybawcą i spędził z nami kolejne 1,5 dnia.
Jechaliśmy przepiękną La Carreterą Austral, nocowaliśmy w Puyachi, przepięknym miasteczku otoczonym firdami, niestety mgła i deszcz umożliwiły nacieszenie się tym widokiem. Cóż, Patagonia - tutaj pogoda wyznacza warunki.
Następnego dnia kontynuujemy podróż z Gido aż do Coychahi. La Carretera jest tu ciągle modernizowana i pewnie w ciągu paru lat całkowicie zniknie ta urokliwa żwirowa trasa, gdzie 2 samochody mieszczą się na styk i na drodze można zobaczyć Pudu. Nam szczęście niezwykle dopisało i widzieliśmy Pudu - symbol Chillijskiej Patagonii, najmniejszego jelenia. WOW, one naprawdę są bardzo rzadko spotykane :) Trasa przepiękna, na lewo wodospad, na prawo jezioro, gdzieś z tyłu dolina, przed nami mała estancja. Czuć klimat.








18/01/2014

Esquel, Argentyna

Oj, trochę mam do nadrobienia. Jako, że Patagonia rzeczywiście trochę jest odcięta od świata, nie było sposobności. Udawało mi się łączyć na komórce czasem, ale dopiero teraz dorwałam komputer. Pewnie spędzę tu ze 2 h zgrywając wszystkie zdjęcia i pisząć wspomnienia.

Wracając do Esquel :)
Postanowiliśmy kontynuować podróż autostopem i następnego dnia stanęliśmy na słynnej Ruta 40 ze wspaniale przygotowanym znakiem. Tak ta różowa obramówka jest moim dziełem :)
Dosyć szybko złapaliśmy stopa na ok 50 km do Epuyen. Tam niestety trochę utknęliśmy i w ogromnym słońcu cierpliwie czekaliśmy na kolejną okazję. W tym czasie poznałam Niemca, który od roku podróżuje na rowerze od Cartageny w Kolumbii aż do Ushuai. "Narazie" zrobił około 10.000 km. Jak się później przekonałam jest do dosyć popularny sposób podróżowania tutaj. Stanowczo nie dla mnie, ale może Mama coś dla Ciebie? Myślę, że smiało dałabyś radę.
Po ponad godzinie udało nam się wskoczyć do pick`upa zabawnych kolesi z Kalifornii, którzy z 3 kajakami na dachu przemierzali Chile i Argentynę. Dojechaliśmy z nimi do Esquel. Wyjątkowo dobry lunch, pełny mięsa z asado i dalsza próba przemieszczenia się na południe. Miasteczko nic szczególnego, ale zostaliśmy tam w końcu na noc. Tu też zapadła decyzja o zmianie trasy i przemieszczeniu się następnego dnia do Chile i kontynuowanie drogi słynną La Carreterą Austral. A co tam będziemy sobie żałować atrakcji...
Następnego dnia szczęście nam dopisało i po niedługim oczekiwaniu złapaliśmy stopa do Trevelin (dla sprostowania, autobusy w tym rejonie są jedynie co parę dni, więc autostop jest jedynym rozsądnym rozwiązaniem moim zdaniem, jeżeli chce się pozwiedzać małe miejscowości).
Zabawne małżeństwo z Buenos Aires postanowiło w Trevelin, że w sumie też chętnie pozwiedzają Chile i ostatecznie podwieźli nas aż do Futalafu. Razem przekroczyliśmy granice i tadam.
Chile bienvienido.





17/01/2014

El Bolson, Argentyna

Po weselu ruszyliśmy do El Bolson, super się złożyło, bo Para Młoda nas podrzuciła, spore ułatwienie, jak nie trzeba nosić tego okropnego plecaka.
Powtórka z rozrywki / kemping i planowanie trekingu na kolejny dzień. Wybraliśmy Cerro Piltriquitron - okromną granitową skałę, a co będziemy sobie żałować.
Trasa okazała się wyjątkowo męcząca,, ponieważ było okropnie gorąco. Ja po 8 km odpuściłam wchodzenie na szczyt i cieszyłam się widokiem ze schroniska, moje stopy już totalnie umarły.
Widok całkiem przyjemny, ale szału nie ma. Wieczorem powrót do dzieciństwa i gra w pingponga w kempingu. Ha, zgadnijcie kto został przy stole całą noc, haha jednak z tenisem stołowym jest jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina :)





15/01/2014

Moje pierwsze wesele w Argentynie

To znaczy nie moje, ale pierwsze wesele w Argentynie, na które zostałam zaproszona.
"Dziś" jest 15. stycznia i teoretycznie mieliśmy ruszać do El Bolson, ale wczoraj podczas łapania stopa poznaliśmy Alberto - zabawnego właściciela hostelu obok naszego kempingu. Po dosyć męczącym dniu wiedzania Nahuel Huapi parku, nie mogliśmy złapać stopa spowrotem. Trudno, udajemy nieogarniętych turystów i jedziemy autobusem na gapę, co nie jest łatwe, jako że bilet kupuje się u kierowcy :)
Wieczorem z butelką wina ruszyliśmy w odwiedziny do naszego nowego znajomego - Alberto. Na początku mała konsternacja, ale po poznaniu mieszkańców hostelu, impreza się rozkręciła. Nadine ze Szwajcarii, małżeństwo z Anglii i zabawna para z USA, która spontanicznie postanowiła się pobrać następnego dnia podczas pełni księżyca. No to mamy wesele :)
Zapowiada się wyjątkowo ciekawa noc, wycie do księżyca i dziwne obrządki.
Następnego dnia odpuszczamy treking i skupiamy się na przygotowaniu tarty i innych przysmaków, dobrze nam to zrobi, bo juz nie jestem w stanie doliczyć się wszystkich odcisków na stopach.
Ok 7 wieczorem zaczęła się ceremonia, założyłam moją jedyną sukienkę i pięknie wypolerowane japonki i z kwiatem we włosach kibicowałam Victorii i Mark`owi.
Zabawne jak lokalni mieszkańcy się poczuli i postarali, aby ten dzień był wyjątkowy.





11/01/2014

Barilioche, Argentyna

Parę kolejnych wpisów było notowanych na bieżąco na kartce i dzisiaj przepisane, tak by na świeżo przelać myśli. Buenos Aires nie pożegnało nas w dobrym stylu. Na ostatnią noc przenieśliśmy się do innego hostelu. Idąc z całym dobytkiem w samo południe, ktoś oblał nasze plecaki jakimś śmierdzącym płynem i dziwnym trafem znalazła się "dobra starsza kobieta" z chusteczkami, aby nam pomóc - stary trik na zrobienie zamieszania i szybką kradzież. Całe szczęście się nie daliśmy :)
Dodatkowo mojego kolegę Sylvaina coś ugryzło w nocy i miał dosyć mocną reakcję alergiczną i ogromną rękę. Skończyło się wizytą w szpitalu, zastrzykiem i antybiotykiem. Mnie znowu rozłożyły zatoki, a jeszcze ponad 20h jazdy autobusem przed nami...
Dotarliśmy do chłodnego Barilioche i po szybkich zakupach wybraliśmy kierunek kemping. Super profesjonalne rozłożenie namiotu i małe zwiedzanie. Barilioche zrobiło na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie. Miasteczko położone jest na wysokości 700 m. n.p.m. i otoczone jest przepięknymi górami i jeziorami. Następnego dnia postanowiliśmy zdobyć jeden ze szczytów, padło na Cerro Otto. Można tam dojechać kolejką liniową, ale my wybraliśmy 8 km szlak i powrót bardzo stromą i zakurzoną ścieżką pod kolejką, prawie jak jazda na nartach, tylko w butach trekingowych i po piachu :) Prawda, na nudę nie mogliśmy narzekać.








już można komentować

Hej, zmieniłam ustawienia i już wszyscy mogą komentować na moim blogu.
Zapraszam :)

10/01/2014

Barilioche, Argentyna

Kartusze zakupione, można ruszać na południe.
Jutro przemieszczamy się do Barilioche, przepięknego miasta z jeszcze wspanialszą okolicą, pełną jezior i natury. Od jutra kempingowanie i czyste szaleństwo, skończyły się wakacje pod gruszą :)

08/01/2014

Buenos Aires, Argentyna

No i jestem w mojej wymarzonej Argentynie.
Przepłynełam promem z Colonia del Sacramento. Nowa pieczątka w paszporcie i czas zacząć zwiedzanie.
Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne i jak narazie bez zmian. Ludzie uśmiechnięci, czysto, bez niepotrzebnego pośpiechu.
Jestem w chyba najbardziej imprezowym hostelu. Sylvain już do mnie dołączył a ja spędzilam bardzo miły czas z nowymi znajomymi z Anglii: Emily i Fredem.
Wczoraj udaliśmy sie na Recoleta - słynnego cmentarza, na którym znajduje się grób Evity.
Dziś natomiast San Telmo i La Boca. Jutro w planie Palermo i zakupy na Patagonie. Za 2 dni ruszamy już do Barilioche, nie mogę się doczekać :)







05/01/2014

Punta del Diablo i Santa Teresa, Urugwaj

Troszkę się zaniedbałam w pisaniu. Czas nadrobić zaległości.
Po sylwestrze postanowiłam przenieść się do Punta del Diablo i tym samym rozdzieliliśmy się z Sylvainem.
Podróż nie była, ani przyjemna ani krótka, więc zaczęłam się zastanawiać czy to ma sens. Jednak we dwoje dużo łatwiej się podróżuje. Trochę niepotrzebnej paniki, bo przecież jestem doświadczonym samotnym podróżnikiem. Znam hiszpański, mam pieniądze, jestem w bezpiecznym Urugwaju. Wystarczyło parę chwil, żebym złapała wiatr w żagle.
W Punta del Diablo czekał mnie parokilometrowy marsz z plecakiem i poszukiwanie hostelu, bo wszystko było porezerwowane. Szczęśliwie udało mi się znaleźć jedno wolne miejsce, ale tylko na jedną noc.Dobra, jutro się pomyśli :) Następnego dnia był niepisany warunek: jak nie znajdę hostelu w ciągu 30 minut, łapię autobus do Montevideo.
Całe szczęście się udało, ale też tylko na jedną noc. oki, plan, zwiedzanie i jutro trzeba ruszać na zachód. Szkoda, bo Punta del Diablo jest śliczne.
W hostelu poznałam cudownych ludzi z Argentyny: Cecilia aka Monona, Vicki, Jimena i Luis, Li, German. Dziewczyny i Chłopcy podróżowali oddzielnie i wszyscy razem przypadkowo byliśmy w tym samym pokoju.
Spędziliśmy niezapomniany wieczór w rytmach salsy i smaku Farnet - wielkiej dumy Argentyńczyków. Pierwsze wrażenie po spróbowaniu, tak jakbym piła syrop na kaszel haha
Jak tylko pomyślałam, że już następnego dnia mamy się rozstać robiło mi się smutno. Jak się okazało moi nowi znajomi również nie mieli miejsca na kolejne dni.
Ok, spontaniczna decyzja. Zostajemy w Punta i śpimy na hamakach :)
Noc była wyjątkowo zimna i na kolejne dni trzeba było wymyśleć coś bardziej praktycznego. Tak też przenieśliśmy się do Santa Teresa - przepięknego parku krajobrazowego, który niestety z pewnością bym pominęła gdyby nie moi nowi znajomi.
W Santa Teresa zostaliśmy na 2 noce w namiocie. Wspaniałe jedzenie przygotowane na ognisku (parrilla). Swieża ryba, wymarzone towarzystwo, smak Farnet. oj dużo się działo. Przepiękna plaża, ogromny kemping w lesie. Mam nowe imię: Pola. Więc: soy Pola de Polonia :)
Aż łza w oku mi się zakręciła, jak wyjeżdżałam po łącznie 4 nocach spędzonych z tymi wspaniałymi ludźmi.
Niedługo się spotkamy w Cordoba. Wstępny plan, zwiedzanie połnocy Argentyny po Patagonii.
Muchas gracias Amigos :)









04/01/2014

Santa Teresa, Urugwaj

Chyba będę musiała popracować nad asertywnością, ponieważ nie potrafiłam oprzeć się zostania w Urugwaju trochę dłużej.
Poznałam super Argentyńczyków i dzisiaj wspólnie przenosimy sie do Santa Teresa, parku narodowego w pobliżu Punta del Diablo.
Wczorajsza noc była dosyć zabawna, ponieważ jest teraz cała masa turystów (styczeń jest jedynym miesiącem wakacyjnym dla Argentyńczyków i Urugwajczyków, więc jest istne szaleństwo). Ani ja, ani 6 osób z Argentyny, z którymi obecnie podróżuję nie mieliśmy miejsca w hostelu :) ale daliśmy radę, salsa do 6 rano, wschód słonca, spanie w samochodzie i na hamaku.
Oppa. no hay problema. Dziś zapowiada się spanie w namiocie na dziko, więc trzeba będzie urządzić małą siestę na plaży.


02/01/2014

Punta del Diablo, Urugwaj

To już ostanie zaplanowane miejsce w Urugwaju, które chciałam odwiedzić. 
Małe, bardzo wyluzowane miasteczko, pełne wędkarzy.
Sylvain został w La Pedrera, a ja próbuję swoich sił w urugwajskiej grze "la cośtam" w Punta del Diablo.. Dobrze, że to gra bez pieniędzy, bo ni hoho rozumiem zasady :)
narazie pogoda nie dopisuje, ale jutro ma być słoneczko i więc pewnie będzie grany rowerek. Urugwaj jest zbyt fany by go opuszczać zbyt szybko, zwłaszcza, że w Argentynie już nie będzie Atlantyku, chyba jednak do Patagoni trzeba będzie iść przez Barilioche a nie wybrzeże. Zobaczymy... 



La Pedrera i Cabo Polonio

Postanowiliśmy spędzić sylwestra w La Pedrera. W międzyczasie zrobiliśmy wypad jednodniowy do Cabo Polonio. Mini miasteczko, bez elektryczności. Trochę się zawiedliśmy, że jest aż tak turystyczne, ale jak niechcący odkryliśmy stado fok żyących na wolności bylismy mega miło zaskoczeni.
Wow, pierwszy raz w życiu widziałam foki na wolności i to jeszcze na wyciągnięcie ręki. aaaaa super.
Wycieczka stanowczo należy do mega udanych. Poniżej zdjęcia z Cabo Polonio.