30/08/2014

Ach co to był za ślub



Pod koniec sierpnia 2014 po powrocie z nieziemskiego Svalbardu miałam zaszczyt być świadkową na ślubie moich Przyjaciół Ewy i Artura, którzy bardzo słusznie aż przez tydzień :) świętowali ten „najważniejszy dla nich dzień” Miejsce też wybrali nietuzinkowe, bo Wyspę Kos w Grecji. Oczywiście bez przygód się nie obyło, więc jest co wspominać. Pomijając wszystkie zawirowania finał jest taki, że udało nam się zorganizować wyjątkową ceremonię w parę godzin. Wspaniała uroczystość, piękna Para Młoda i oczywiście jeszcze piękniejsi Świadkowie :) Wedding Panda zrobiła furorę na całej wyspie a ilość stresu, towarzysząca nam w tych błyskawicznych przygotowaniach przyprawiła nas wszystkich o zawał serca.
Jak już wybiła godzina 0 i w ostatnim rzucie doczepiliśmy butonierkę i wstaliśmy aby powitać Państwa Młodych wzruszenie ogarnęło wszystkich. Piękna plaża, szum fal oraz zachód słońca w tak romantycznej chwili to jedynie wisienka na torcie. Po ceremonii udaliśmy się na kolację a później już imprezę do białego rana. Widok skaczącej Ewy w sukni ślubnej przy rytmach Nirvany był bezcenny. Karły też załatwiliśmy hahahaha. Kolejne dni mogliśmy odpocząć, nacieszyć się widokami i towarzystwem długo niewidzianego Maćka oraz kibicować w wyjątkowej sesji zdjęciowej na żaglach. Cudowne emocje, zaszczyt i wspomnienia na całe życie. Teraz jedynie zostaje nam kibicować, aby Ewa z Arturem zawsze z taką łatwością pokonywali trudności i tak bardzo potrafili cieszyć się wspólnymi chwilami (ze Świadkami oczywiście hahaha).
Sama Grecja jak zwykle była cudowna, ciepła, pełna pycha jedzenia i wyluzowanych ludzi. Jedyne czego nie ogarniam, to dlaczego tam na każdym rogu jest sklep z futrami.
W przypadku propozycji współpracy przy organizacji ślubu w Grecji jesteśmy do Państwa dyspozycji. :0


22/08/2014

Życie po podróży



Tadam, wiem wiem rychło w czas, ale nie ukrywam, że nie było łatwo…
Minęło już ponad 1,5 roku od mojej wspaniałej wyprawy i mimo, że mój „Wanderlust” był nieco karmiony, teraz powróciła wena i potrzeba ponownego skupienia się na podróżach.
Zanim wyruszę na nową wyprawę postanowiłam podsumować te paręnaście ostatnich miesięcy mojego „ zwyczajnego” życia. Zwyczajnego w cudzysłowie oczywiście, bo ani tak do końca zwyczajne nie było, ani nie chciałabym, żeby słowo zwyczajne miało wydźwięk pejoratywny.
Ostatnie miesiące podróży spędziłam w jedynym w swoim rodzaju miejscu: Svalbardzie, które jest wyjątkowo hermetycznym środowiskiem. Najlepszym przykładem może być, że w Polskiej Stacji Polarnej Hornsund spotkałam mojego znajomego, a po powrocie z Longyearbyen dostałam w prezencie od mojego serdecznego kolegi Szymona książkę Ilony Wiśniewskiej pt. „Białe”.
Ilonę miałam okazję poznać osobiście, tak jak i wielu innych bohaterów książki. Spędziłam parę wieczorów z Krysią, Królikiem czy Marcinem. Poznałam cała masę kolegów z budowy akademika z Michałem i Jorge na czele, którzy mi bardzo pomogli. Zabawny jest fakt, że w Longyearbyen alkohol kupuje się na kartki a ceny w barze są co najmniej z kosmosu. Ja miałam kartki i aż 2 tygodnie do wylotu, więc poznałam wszystkich mieszkańców tego niewielkiego miasteczka. Na Spitsbergenie wszyscy się znają, szanują i pomagają sobie. Kiedyś tam wrócę i znowu popatrzę daleko daleko za horyzont z Cukrowej Góry :) no i obiecuję nadrabiać zaległości...