30/04/2014

Lima, Peru

Nie planowałam zwiedzać Limy, ale żeby przedostać się z idyllicznego kanionu Colca do Huaraz w Cordiliera Blanca musiałyśmy przesiąść się właśnie w Limie. Najpier 6 godzin z Cobanaconda do Arequipa, gdzie na szybko ziwedziłyśmy to ogromne miasto. Następnie 16 godzin do Limy, więc nawet miło było się na chwilę przejść. Lima to ogromne miasto, tak naprawdę jeden wielki bazar. Udaje nam się znaleźć przepyszne ceviche i zwiedzić stare miasto. Cieszę się, że nie zostajemy tu na dłużej. Ruszamy kolejnym nocnym autobusem do Huaraz.



27/04/2014

Kanion Colca, Peru

Po krótkim odpoczynku w Cuzco ruszam razem z Anią do Arequipa i do Kanionu Colca. Kolejny super autobus nocny dociera o 5 rano, ale już po chwili łapiemy kolejny do Cobanaconda. Wymęczone wielogodzinną podróżą postanawiamy odpocząć i trekking w dół kanionu zacząć dopiero następnego dnia. Mapa którą dostajemy jest delikatnie mówiąc beznadziejna, ale trudno, raniutko wyruszamy na 7 godzinną wędrówkę przez 3 wioski aż do Sangalle - Oasis w dole kanionu. Ta trasa miała być sporo łatwiejsza od tej prawie w lini prostej w dół, ale nie powiem, żeby rzeczywiście należała do łatwych. Przez pierwsze 3 godziny schodzimy 1000 metrów aż do poziomu rzeki, po czym wchodzimy 500 metrów po drugiej stronie. Trochę się gubimy, ale po drodze spotykamy Maxi - przewodnika górskiego z Argentyny, który... gubi się z nami haha. Brak innych osób, żeby zapytać o drogę. Próbujemy jedną trasę, znowu 500 metrów w dół, po czym okazuje się że to "ślepa uliczka" i wracamy 500 metrów w górę. Jeszcze parę razy trafiamy w takie ślepe uliczki i dosłownie wykończeni trafiamy pod wieczór po łącznie 10 godzinach do Sangalle - Oasis. Postanawiamy sobie za to zrobić dzień dziecka i odpocząć jeden dzień w kanionie. Basenik, opalanie i długie rozmowy z Ania i Maxi. Ania jest wegetarianką, nie jedzącą glutenu do tego zafascynowaną Himalajami i Indiami, Maxi natomiast podróżuje już od... 18 lat. Bardzo dużo fajnych rzeczy się od nich dowiedziałam i szkoda, że mamy tak mało czasu wspólnie. Niestety wszyscy stoimy dosyć krucho z czasem i następnego dnia ambitnym podejściem 1100 metrów różnicy wysokości pokonujemy w 2,5 godziny. Wspólne drugie śniadanko i powrót do Arequipy na szybkie zwiedzanie.















19/04/2014

Machu Picchu via Salkantay, Peru

Sporo przed świtem wyruszamy w trasę. Po ok 2 czy 3 godzinach docieramy do Mollapata, skąd rozpoczynamy trekking. Okazuje się, że w naszej grupie jest aż 6 osób z Polski, Ania która mieszka w Edynburgu i podróżuje już od 6 miesięcy po Brazylii, Boliwii i Peru oraz 2 małżeństwa: Ania z Grzesiem i Ola z Sebastianem, którzy mieszkają w Norwegii. Oprócz nas są Phillip z Teksasu, Caira i Caren z Irlandii, Sylvaina i Nicolas z Urugwaju i Bruna z Brazylii. Nasz przewodnik Miguel ze względu na większość Polaków nazwał naszą grupę "Na zdrowianie" i tak sobie zaczynamy 5 dniową wędrówkę w stronę Machu Picchu. Pierwszego dnia idziemy około 19 kilometrów głównie pod górę. Widoki przepiękne i super towarzystwo sprawiają, że te 8 godzin wędrówki mija szybko i bardzo przyjemnie.
Drugi dzień trekkingu jest najtrudniejszy. Pobudka sporo przed 5 rano, ale w królewskim stylu z herbatką podaną do namiotu. Pycha śniadanko i ruszamy. Najp[ierw dosyć mocne 4 godziny w górę aż do 4.600 metrów, później kolejne 6 godzin w dół. Ciężki dzień, ale wokoło przepiękne widoki na ośnieżony szczyt Salkantay. Wszyscy padają około 20. Kolejne dni są już troszkę bardziej z górki i tak dnia trzeciego wędrujemy już tylko 6 godzin i popołudnie spędzamy na gorących źródłach w Santa Teresa. Zasada obowiązkowa: wszyscy muszą wziąć prysznic przed wejściem do wody... jakby nie patrzeć po 3 dniach nie grzeszymy czystością :p Źródła są przecudowne z wspaniałymi widokami. Moje obolałe stawy i mięśnie wreszcie mogą troszkę odpocząć. Wieczorem mamy ognisko i małą imprezę. Wszyscy grzeczni i spokojni, bo następnego dnia znowu trzeba wędrować. Całą Polska ekipa decyduje się następnego dnia ruszyć na Canopi i tym samym obciąć 2h trasy. Ja już wcześniej zjeżdzałam na linach w Kolumbii, ale to Zip line tutaj jest naprawdę super ekstra. Najdłuższe ma długość 800 metrów i zawieszone jest ponad 1000 metrów nad doliną, robi wrażenie. Fajnie tak sobie polatac :) Jeszcze tylko 2,5 godziny trekkingu od Hydroelektrowni do Aguas Calientes i można się przygotowywać na Machu Picchu. Trasa prowadzi dookoła góry i daje to fajny przedsmak przed kolejnym dniem, gdyż już widać zarysy ruin. Relaksujący wieczór w mega turystycznym Aguas Calientes, które mimo milionów turystów wygląda jak z innej epoki, chaos nieziemski i jakoś tak mało przytulnie tam. Kolejna pobudka o 4 rano. O 5 czekaliśmy już pod dolną bramą i od razu po otwarciu ruszyliśmy na górę. Wow, wejście nie należy do łatwych. Bardzo strome i wysokie schody pokonujemy w ciągu ok 50 minut (jest nieźle, bo oficjalny czas na wejście to około 1.20 h). Na górze dosłownie płyniemy. Pierwsze 2 godziny mamy zwiedzanie z przewodnikiem a później hulaj dusza piekła nie ma. Machu Picchu robi ogromne wrażenie zwłaszcza jak się zrozumie cały zamysł konstrukcji. Wybieramy się na szczyt Puenta del Sol, skąd możemy podziwiać widok na ruiny z góry. Padnięci wracamy do Aguas Calientes, gdzie parę godzin musimy czekać na transport do Cusco. Było pięknie i cudownie. Wyprawa zorganizowana na 5+, grupa przesuper i szkoda, że tak krótko...






















18/04/2014

Cusco, Peru

Mój autobus nocny z La Paz dotarł do Cusco o 4 nad ranem, więc powtórka z rozrywki, przeczekanie do wschodu słońca i cały dzień na zwiedzanie. Tym razem koczowałam z sympatyczną parą z Kolumbii. Cały dzień upłynął mi na spokojnym zwiedzaniu mega turystycznego, ale bardzo przyjemnego i przepięknego miasta Cusco. W międzyczasie zorganizowałam sobie trek Salkantay na Machu Picchu na następny dzień. Jak dla mnie była to najciekawsza z propozycji ze względu na cenę i przepiękną 5 dniową trasę. Łącznie przechodzi się ok 70 kilometrów. Dobrze, że jestem padnięta po podróży i kładę się spać o 20, ponieważ przez kolejne 5 dni codziennie pobudka przed 4 lub 5 rano.










14/04/2014

Huyana Potosi, Boliwia

Dosyć spontanicznie zdecydowałam się ruszyć na Huyana Potosi - jeden z łatwiejszych 6000 na świecie. Jako, że spędziłam sporo czasu w La Paz nie powinnam mieć problemów z wysokością, a reszta to psychika. Pierwszego dnia wyrusza się w butach plastikowych i w rakach do wysokości 5000 metrów. Jest to dosyć ciężkie, ale bardzo ciekawe doświadczenie. Wspinanie się po pionowej ścianie w rakach z czekanem w ręku wymaga naprawdę sporo siły i wytrwałości. Oddycha się ciężko a sprzęt ciągnie w dół.Zmęczeni wracamy do bazy na wysokości 4.700 metrów gdzie niestety dopada mnie choroba wysokościowa. Bardzo źle się czuję, wymiotuję i nie mogę jeść. No nic, kładę się spać i mam nadzieje, że jutro będzie lepiej. Rano czuję się troszkę lepiej, ale daleko mi do super formy. Z całym sprzętem ruszamy do kolejnej bazy na wysokość 5.130 metrów. Niby krótko i mało, ale mój plecak waży 15 - 17 kilo, więc wierzcie mi, że łatwo nie jest, tym bardziej, że oddycha się ciężko i nadal się słabo czuję. Już nie wymiotuję, ale nadal doskwiera mi brak apetytu i tlenu. W bazie jest cholernie zimno, dosłownie parę stopni powyżej 0. Około północy ubrani w 3 pary spodni, 3 pary skarpetek, to samo bluzy, raki, kaski i czołówki ruszamy na szczyt. Ja, Pierre z Francji i nasz przewodnik Felix. Jesteśmy zabezbieczeni liną w razie obsunięcia. Ja już wczoraj raz spadłam razem z zaspą śnieżną, nie powiem, dosyć intensywne doświadczenie.
Jest około -15 stopni i tylko widać światło naszych czołówek. Znowu zadaję sobie pytanie po jakiego grzyba ja się tam pcham, ale widoki są naprawdę niezeiemskie. Niestety prawie brak zdjęć, bo przy tym mrozie i przy całym oporządzeniu prawie niemożliwe jest wyciąganie aparatu z kurtki.
Mi w pewnym momencie zdrowy rozsądek zwycięża nad siłą woli i postanawiam zawrócić przed zdobyciem szczytu. Niestety udaje mi się dotrzeć jedynie na około 5900 metrów a nie na szczyt, który znajduje się na 6088 metrów. To stanowczo nie jest mój dzień, a wolę nie ryzykować. Może za krótka aklimatyzacja, a może ogólne zmęczenie. Widoki i tak przepiękne i satysfakcja pokonania kolejnych słabości. Całą wyprawę zaliczam do bardzo wymagających i technicznie i wytrzymałościowo. Psychika jest tu też ogromnie ważna. Narazie nie planuję kolejnych szczytów :p