01/02/2014

Torres del Paine, Chile

Kolejny bardzo ważny punkt mojej podróży i gwiazda Patagonii: Park Torres del Paine.
Jednogłośnie postanowiliśmy, że zrobimy tak zwaną Trasę W, czyli wszystkie 3 aleje. Z reguły trasę tę robi się w 4 noce, my skracamy do 3 nocy dzięki czemu zabieramy trochę mniej jedzenia, które i tak ciężko spakować obok namiotu, materaca, mega ciepłego spiworu, kuchenki itd. Niektórzy decydują się nawet na 8 dniowy treking, ale chyba już za stara jestem na takie atrakcje :) nasza trasa stanowczo zahacza o wszystkie najważniejsze miejsca parku.
Mój plecak waży ok 12 kilo, więc żartów nie ma. Całę szczęście trasę mamy tak opracowaną, że w dużej części będziemy mogli zostawiać duży plecak po drodze.




Dzień 1
Pobudka o 6 rano (zabawne jak na wakacjach łatwo się wstaje o wschodzie słońca).
Ostatnie sprawdzenie sprzętu i o 7.30 startujemy busikiem. Wstęp do parku kosztuje prawie 40 $. My wysiadamy na drugim przystanku w Pudeto i płyniemy katamaranem do Paine Grande. Podążając wcześniej ustalonym genialnym planem zostawiamy nasze duże plecaki w Refugio (schronisku) i ok 13 ruszamy pierwszą aleją do lodowca Grey. Trasa w górę i w dół (prawie 20 km) zajmuje nam ok 5h. Przepiękny widok na lodowiec, który jest częścią wcześniej już odwiedzonego lodowca Perito Moreno. Narazie pogoda dopisuje i pozwala nacieszyć się cudownym krajobrazem. Zabieramy plecaki z ciepłego i miłego schroniska Paine Grande i ruszamy do naszego bezpłatnego kempingu. Po kolejnych 2,5 h "spaceru" z 12 kg plecakiem docieramy do Campamento Italiano, które oprócz małej budki, w której można używać swoich kuchenek nie oferuje nic innego. Plus taki, że bezpłatny kemping, co w porównaniu do cen w schronisku jest bardzo pocieszające. Szybciutko rozbijamy namiot, gotujemy kolację i dosłownie padamy. Jakby nie było od 6 rano na nogach i ponad 25 km tracy w 7,5 h.









Dzień 2
Campamento Italiano stanowczo nie należy do luksusowych kempingów, ale jakoś udało nam się przetrwać tę zimną noc. 6.30 pobudka i ok 7.30 ruszamy jedynie z dziennymi plecakami (oj czuć różnice) na Mirrador Britanico. Valle del Frances (taką nazwę nosi środkowa aleja Torres del Paine) jest stanowczo moją ulubioną trasą. Przepiękna, dzika, naturalna trasa w lesie przy rzece, która dopiero przy szczycie zmienia się w kamienistą stromą górę z przepięknym widokiem od zachodu na wieże Cuernos. Po wschodniej stronie widok na lodowiec del Frances. Pogoda nadal nam dopisuje, nie licząc opadów śniegu na szczycie :) Ale to nic, widok 360 stopni zapiera dech w piersiach. WOW.
Po 5h jesteśmy spowrotem w Italiano. Pakujemy namiot i dalej w drogę, nisetety tym razem z dużymi plecakami, aż do Las Torres u podnóży trzeciej alei. Tym razem jest to płatny kemping, gdzie doświadczamy trochę luksusu w postaci łazienki i przysznica. Naprawdę fajna nagroda na zakończenie kolejnego wyczerpującego dnia. Pod koniec mocno zmarzliśmy, bo mieliśmy okazję doświadczyć słynnego, silnego patagońskiego wiatru w Torres del Paine. Około 20 km trasy.








Dzień 3
Teoretycznie dziś ma być miło i przyjemnie, jako że dwie najdłuższe trasy mamy za sobą. Bez pośpiechu delektujemy się śniadaniem i słyszymy jak niektórzy ekscytują się pumą, która zawitała w naszym kempingu. Nam niestety nie udało się jej zobaczyć. Ruszamy około południa z całym dobytkiem na plecach. Trasa nie jest trudna technicznie, ale łącznie 3,5 godziny idzie się jedynie pod górę i to dosyć stromo. Widoki bardzo przyjemne, słoneczko świeci i nie pada, czego chcieć więcej, mimo że łatwo nie jest, kryzys dnia trzeciego, ciężki plecak i wymarzniecie w nocy. Powoli docieramy do Refugio Chileno, gdzie robimy mała przerwę i ruszamy dalej aż do naszego kolejnego bezpłatnego kempingu: Campamento Torres. Dziś czeka nas krótka noc i pobudka na wschód słońca. Powtórka z rozrywki, rozbijanie namiotu, gotowanie i tym razem w śpiworze już przed 9.




Dzień 4
Ciemno, mokro i okropnie zimno. Ten straszny dźwięk rozsuwanego śpiworu i namiotu o 4.30 rano. brrrr no nic, pogoda nie zapowiada się super, ale spróbować trzeba. Na wschód słońca trzeba niestety trochę zapracować i po godzinnym, mocno wymagającym trekingu po skałach docieramy do Base de las torres. Nie jest źle, nie pada, nie wieje i nawet jest mi ciepło w moich 5 warstwach ubrań :) Niestety chmury przesłoniły nam wymarzony widok. Tak czy siak nie możemy narzekać, ponieważ jak narazie mieliśmy super pogodę, co się tu wyjątkowo rzadko zdarza. Parę ostatnich fotek i powoli się zbieramy. Składamy namiot, pakujemy plecaki i w drogę. Do Las Torres u podnózy docieramy ok 11 i czekając na autobus do Armaga i Puerto Natales jemy super, pyszny, śwież, ciepły posiłek. Wszyscy zadowoleni, cali, zdrowi, stanowczo przemęczeni i poobcierani. Było warto dla tych wspaniałych widoków i satysfakcji przetrwania kolejnego cudownego trekingu.








Podsumowując:
Sama trasa nie jest wymagająca technicznie. Przy dobrym zaplanowaniu sporą część można pokonać tylko z dziennym plecakiem, co naprawdę bardzo ułatwia życie. Codziennie idzie się w górę i w dół a także część po dolinie, więc nie nadwyręża się zbytnio jednej partii mięśni. Na najwyższym punkcie jest się poniżej 1000 m. n.p.m. więc oddycha się bardzo dobrze. Trasa W, którą pokonaliśmy ma ok 60 km długości. Głównym wyzwaniem jest tu pogoda. Wyjątkowo silny wiatr, 40 km/h to flauta tutaj. 60-80 km/h to standard. Codziennie zalicza się 4 poru roku, więc wszystko trzeba pakować w siatki przed wrzuceniem do plecaka. Bardzo zimne noce (temperatury nawet minusowe), co przy wyczerpujących dniach i spaniu w namiocie jest niezłym wyzwaniem. Ja spałam w 2 parach spodni, skarpetach narciarskich, 2 koszulkach, 2 polarach, szaliku, caapce, rekawiczkach i śpiworze do -5 stopni.
Jumping Jacks (nasze polskie pajacyki) są tu nierozłącznym przyjacielem. Ja skakałam rano na rozgrzewke i wieczorem przed wejsciem do spiwora. Ale warto, niezapomniane widoki, wspaniałe doświadczenie i cany całkiem przystępne jak się dobrze zaplanuje.

3 comments:

  1. Super:) Polecam spanie z bidonem z ciepla woda - taka dodatkowa opcja ogrzewajaca;)

    ReplyDelete
  2. bardzo dobra rada Ania, nawet o tym myslalam, ale nie mialam bidonu ze soba niestety. Gdzie sie teraz wybierasz?

    ReplyDelete
  3. Kasia, cudowne zdjęcia i genialny reportaż :). Jesteś wielka!

    ReplyDelete